Od Landryna

     - Landryn, słyszałeś o koncercie, co niedaleko Pietryny będzie?
     Butapren leżał na wersalce rozłożony niczym król. Nogi uzbrojone w ciężkie buty robotnicze rumunki, klejone taśmą klejącą, opierał na meblościance. Bazgrał na białej koszulce jakiś napis markerem, nucąc pod nosem jakiś punkowy utwór. Dopiero powoli się upijał, a więc i jak na razie spokojny był. Z jego ust wypłynęła chmura gryzącego dymu, po czym pociągnął łyka ze szklanki z tanim alkoholem, pędzonym z jakiś śmieci. To samo pił Landryn, siedząc na parapecie i obserwując otoczenie. Szara ulica i równie szare kamienice nie przyciągały uwagi. Środkiem jechał tramwaj wypełniony po brzegi. Parę osób, które nie dały rady schować się do środka, jechało na zewnątrz, będąc uczepionym do drzwiczek. Pod sklepem znad przeciwka stała długa kolejka, nie wiadomo czemu, skoro na półkach i tak był tylko ocet. Jakieś dzieci przebiegły chodnikiem, najpewniej wracając ze szkoły. Sielanka.
     - Lucek załatwił miejscówkę - dodał.
     Lucjan, przyjaciel Butaprena i Landryna, był dość specyficznym, wiecznie zjaranym i spitym punkiem. Mimo, że ciężko było złapać z nim kontakt inny, niż fizyczny przy zderzeniu w pogo, był dobrym towarzyszem, a przynajmniej nigdy się z nim nudzić nie dało. Gdy trzeba było, umiał załatwiać miejsca i różne towary, a i wtyki miał, bo jego ojciec na wysokim stanowisku pracował. Niektórzy mają po prostu w życiu łatwiej.
     - Nie słyszałem. Kiedy będzie? - mruknął Landryn, lekko się wiercąc. Bolało go wszystko, a już szczególnie żebra i plecy, przez co nie mógł znaleźć wygodnej pozycji. Cóż, cierp ciało, skoroś chciało. Na chwilę powrócił myślami do wydarzeń, przez które ma teraz ciemne pręgi na skórze. Powroty będąc pijanym z koncertów zawsze się tak kończyły.

     Dwa dni wcześniej...
     Milicyjny wóz nie słynął z wygody. Landryn mimo wszystko siedział spokojnie, wyluzowany, jakby ta sytuacja była jego codzienną rutyną. Nie był zestresowany, jedynie obolały po dostaniu ciosem pałki milicyjnej. Być może to wina humoru znacznie poprawionego przez trunek. Nie zepsuł mu go nawet przyłapanie na wędrowaniu po ulicy bez dokumentów oraz zdemolowanie baru. Nie spiął się nawet wtedy, gdy do wozu wrócili jego właściciele. Jeden z nich miał zniesmaczenie na twarzy, zmarszczył nos.
     - Co tu tak śmierdzi... - zaczął cicho, słowa kierując do swojego współpracownika.
     - Zeszczałem się. - Rozbrajająca szczerość Kuby nie ułagodziła furii milicjantów.

     - Będzie jutro, jakoś od osiemnastej. Tyle, że tam się często skini kręcą. Może być zajebista burda, jak będą chcieli wpaść na pogo. - Butapren uśmiechnął się wesoło. Każdy wiedział, że punk i skin to śmiertelni, naturalni wrogowie, szczególnie odkąd rząd przygarnął pod swe skrzydła właśnie skinów jako ,,młodych patriotów". To zawsze było proste w oczach punków: my jesteśmy dobrzy, oni są źli, więc kastety w dłonie. Brudy z czystymi się nie trzymają, irokezy i wygolone głowy do siebie nie pasują. Nic dziwnego, że gdy tylko się widzą, biją się ile wlezie. Landryn nigdy nie miał nic przeciwko temu, szczególnie, że burdy były jego żywiołem. Zawsze musiał brać udział w bójkach, a więc i blizny zbierał. Jak to tak bez napierdalania? Nie da się! Z drugiej strony, agresję mógł wyzwolić na koncercie, a średnio byłby zadowolony z takiego przerwania koncertu przez grupkę skinów.

     Następny dzień minął dużo bardziej aktywnie. Skołować wódkę w PRLu to prawdziwe wyzwanie, ale wystarczy odwiedzenie paru melin, by coś gorszej jakości zdobyć. Landryn z Butaprenem, po zebraniu dużej ilości trunku, pognali do squatu niedaleko Piotrkowskiej. Tam miał się odbyć ,,koncert". Ot, parę garażowych kapel i punków tyle, co się zmieści w domu. Wykonali jeszcze parę rund po okolicy, by wyczaić teren. Oczywiście wcześniej kosztowali przywieziony towar, bo jak to tak bez sprawdzania?
     Znaleźli również niespodziankę. Lucjana. Śpiącego. W koszu na śmieci. Siedział sobie we wnętrzu tyłkiem niczym w jakimś fotelu, który się zapadł. Jedynie nogi, głowę i ramiona miał na zewnątrz. Landryn podszedł do niego, śmiejąc się cicho i uderzył dłonią w bok śmietnika, co obudziło Lucka. Ten przestraszony drgnął i podniósł wzrok.
     - A ty co, na wczasach?
     - Tak. - Prosta i szczera odpowiedź. Ludzie patrzyli się na nich podejrzliwie, nie wiadomo czy to dlatego, że jeden z nich siedział w śmietniku czy dlatego, że nie wyglądali codziennie. Nie z postawionymi na cukier i wodę włosami, podartymi ubraniami i butami z demobilu. Butapren nie mógł wyrobić ze śmiechu, to patrząc na ludzi, to na zaklinowanego kolegę. - Pomożecie mi wyjść? Chyba utknąłem.
     - Wybacz, stary. Na pewno ktoś kiedyś po Ciebie przyjedzie. - Landryn klepnął go po ramieniu pocieszająco, nadal śmiejąc się z tej sytuacji. Jak Lucek się władował do tego śmietnika, kiedy i po co zostawało tajemnicą.
     - Ej, nie bądźcie skurwielami!
     W tej samej chwili, wyłonili się skinowie. Grupka ich. Wygoleni na łyso, tak, że ich glaca odbijała się w kurtkach. Panowie podwórka, wyglądający jak byczki napakowane testosteronem, a wśród nich parę dziewczyn. Na nieszczęście punków, zwrócili na nich uwagę. Starcie z pewnością nie byłoby uczciwe, ich było znacznie, znacznie więcej. Kiedy tylko spojrzeli na zwijającego się ze śmiechu Butaprena, Landryna i siedzącego w śmietniku Lucjana, Landryn tylko machnął w ich stronę ręką, mając w duchu nadzieję, że ich zignorują. Co mógł zrobić on, mając tylko metr siedemdziesiąt cztery wzrostu i będąc chuderlakiem?
     - My tu tylko po kolegę. - Mówiąc to kopnął kubeł, który się przewrócił na ziemię wraz z krzyczącą ,,kurwa!" zawartością, po czym ponownie go kopnął, turlając w przeciwną stronę. A raczej przeturlałby się, gdyby nie nogi Lucjana, działające jak hamulec.

Hanna?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Created by Agata for WioskaSzablonów. Technologia blogger.