[KP] Nienawidzę świata, nienawidzę świętych, mam uraz do ludzi, jestem pierdolnięty!


od lewej Olgierd & Aleksander Dewrejewscy

Dziewiętnastoletnie punkowe bliźniaki
urodzeni dnia 10 sierpnia 1963 w Tomaszowie Mazowieckim.
Do Łodzi przyjechali właściwie chyba tylko dlatego,
że im się nudziło.
Oboje pracują jako mechanicy w warsztacie swojego kumpla.



Kazik oparł się biodrami o brudny stół zawalony papierami i od razu zlustrował ogromne pomieszczenie w którym się znajdował. Obdarte ściany na których zawieszone były notatki, kalendarze, jakieś ścierki. Betonowa podłoga gdzieniegdzie ujebana smarem, skrzynie z narzędziami i te jakże cudowne samochody. Dwa maluchy stojące na stanowiskach i jeden polonez, przy którym właśnie grzebał jeden z jego przyjaciół.
Olgierd, częściej nazywany przez wszystkich Zającem, a tuż obok niego wycierający ręce Wilk - czyli jego brat Aleksander. Nie trudno się domyślić, że te idiotyczne przydomki przykleiły się do nich z dobrze znanej bajki - a stało się to kiedy mieli po 11 lat i tak ciągną się one za nimi aż po dzień dzisiejszy.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale tak se teraz myślę... - zaczął Kazik krzyżując dłonie na piersi - Czemu wyście w ogóle z tego Tomaszowa wyjechali? Macie tam ten cały Wistom, a tutaj? Roboty za ni chuja nie znajdziesz jak nie masz znajomości.
- A bo ja wiem.... Nudno tam. - Zając wzruszył ramionami, lecz nim zdążył dodać cokolwiek, w słowo wszedł mu Aleksander.
- No i nie zapominaj, że jebie tam siarą aż się można przekręcić! Wąchałeś kiedyś 24/7 zgniłe jaja? Poza tym... Już nas tam znają na tyle, że nawet do sprzątania ulic by nas nie wzięli. Bo tam też trzeba wyglądać jak człowiek, nie jak gówno. - parsknął cichym śmiechem na samą myśl o tym, od jakich szatanów ich wyzywali.
Za wygląd, za sposób bycia, za poglądy - nic tym ludziom w nich nie pasowało i poniekąd nazywanie ich śmieciami im schlebiało. To była oznaka inności - nie bycia w tej szarej masie, która codziennie rano wstaje do roboty, codziennie zapierdala od świtu do nocy a i tak nic z tego nie ma. Znaczy ma, poczucie kolejnego gwoździa wbitego do trumny. Oni już od samego początku przyglądali się temu z ogromnym zniesmaczeniem i już jako małe gnoje przyrzekli sobie, że nigdy w życiu nie dadzą się porwać w tą wiodącą prym ideologię.
A byli przecież tacy sami, tak samo wyglądali i tak samo się zachowywali. Chociaż z biegiem czasu ich charaktery zaczęły się powoli od siebie różnić, to zdanie na pewne istotne fakty nadal pozostało bez zmian.
- No i co, myślicie, że porzucenie tak dobrze płatnej roboty i mieszkania jest warte bycia w Łodzi? I to tylko dla samego faktu... Bycia w Łodzi?
- Tak, myślimy, że tak. I hej, nie jesteśmy w Łodzi tylko dla bycia w Łodzi! Tu jest lepszy jabol!

~*~*~*~*~*~

To było lato 1963 roku, kiedy to podczas porodu zmarła matka bliźniaków. Rok później ojciec. Wychowywani przez bardzo apodyktyczną i restrykcyjną ciotkę noszącą imię Helena. Kobieta ta była bardzo zapalczywą katoliczką i wpajając (często siłą) dzieciakom wiarę i ''dobre'' ideologie do głowy, tylko ich do tego zniechęciła. Prawda jest więc taka, że bunt towarzyszy chłopakom od początku ich marnego żywota. Zawsze trzymający się razem, już jako gnoje reprezentowali ideologię której tak naprawdę jeszcze nikt nie znał, a oni sami nie zdawali sobie sprawy z tego, że wychowują się na przyszłych punków.
Od zawsze wychowywani w ucisku rodziny zaczęli bardzo staczać się w swoim zachowaniu. Osaczenie które towarzyszyło im na każdym kroku, próba zrobienia z nich na siłę ''kogoś'', brak liczenia się z jakimkolwiek zdaniem bliźniaków - nigdy nic nie było po ich myśli. 
Prawda była taka, że Zając miał ogromne predyspozycje sportowe. Bardzo szybko biegał i wysoko skakał - to dało rodzinie pretekst do męczenia go wyczerpującymi treningami. Wilk z kolei był dużo bardziej cięty w nauce - nie trudno się domyślić, że jego również mocno na tym cisnęli. 
Koniec końców wbrew założeniom i dobrej woli, chłopcy nie osiągnęli nic. Oczywiście była to tylko i wyłącznie ich inicjatywa, a oni sami zdążyli się nasłuchać o tym, jak wielką skazę przynoszą swojemu nazwisku. Im i tak nie robiło to żadnej różnicy - już wybrali swoją drogę.
Decyzję tą podjęli pod wpływem pierwszych poznanych punków - mieli wtedy około 16 lat, kiedy zapoznali się z 18letnim Frankiem, który przybliżył im punkową ideologię, z którą zaczęli się niewyobrażalnie mocno identyfikować. Im więcej odzianych w glany i kratowane spodnie widzieli, tym bardziej powiększała się ich liczba znajomych; tych znajomych, którzy rozumieli ich jak nikt inny - przecież nigdy przez nikogo nie akceptowani, nagle znaleźli tych, którzy rozumieją ich w stu procentach! Pierwsze glany, podarte spodnie w kratę, niechlujnie wykonana katana, włosy ogarnięte przez chyba ślepego i bezrękiego ''fryzjera'', przebalowane noce i krycie się przed milicją. Taki styl życia im odpowiadał. Czuli się w tym dobrze, czuli, że nie muszą robić nic co jest im odgórnie nakazywane, a ich los zależy tylko i wyłącznie od ich samych.
Decyzja o wyjechaniu z Tomaszowa była bardzo spontaniczna - ledwo zdążyli skończyć szkołę i nie widząc dla siebie perspektyw w tym dziwnym mieście, po prostu wyjechali. Kupili bilet na ten pociąg, który odjeżdżał najprędzej - jak się okazało, pociąg na Łódź Kaliską. Obładowani torbami, z zapasem pieniędzy i żarcia, nie czekając na nic po prostu opuścili tą śmierdzącą siarką metropolię. A jedynymi osobami które ich pożegnały, były trzy ogromne kominy tego zatruwacza powietrza, czyli Wistomu.
Łódź okazała się wcale nie lepsza w byciu śmierdzącym i ohydnym miastem. Zupełnie go nie znający bliźniacy pierwszą noc spędzili w toalecie, by ukryć się przed milicją. Następny dzień wyglądał naprawdę tak, że oboje błąkali się bez celu. Obrzucani krzywymi spojrzeniami, mający totalną wyjebkę na zniesmaczonych ludzi, kroczyli dumnie ulicą, rzucając niewybredne teksty i chamskie żarty. 
I tutaj właśnie można by powiedzieć, że spotkało ich szczęście w nieszczęściu. Pierwszy raz właściwie doznali jakiejkolwiek solidarności ze strony innych punków, bo jakby nie patrzeć, w ich rodzinnym mieście nawet ta subkultura potrafiła być do siebie wzajemnie źle nastawiona.
Dwójka uciekających zirokezowanych chłopaków, a gdzieś dalej za nimi siódemka skinów. 
- O cholera. - jęknął tylko Aleksander. On już raz się bliżej zapoznał z uprzejmością skinheadów, zrobili mu makijaż, bo widocznie źle wyglądał bez niego. Nałożyli siny cień do powiek i róż na policzki. Bardzo uprzejmi ludzie.
- No czego się gapicie, kurwa spierdalać! - krzyknął do nich czarnowłosy chłopak i złapał za torbę jednego z nich.
Nawet się nie zorientowali, kiedy sami ruszyli za nimi i wylądowali w jakiejś kamienicy, w mieszkaniu jednego z nich. Miłe dzień dobry, nie ma co. 
Zdyszani rozsiedli się gdzie popadnie i dopiero kiedy suche gardło zostało ukojone wodą wypitą prosto z kranu, mogli ze sobą porozmawiać.
- W ogóle to... Kim wy jesteście? - trochę zdezorientowany Olgierd wytarł pot z czoła i zlustrował resztę swoim wzrokiem.
- Jak to kim? Jednymi z waszych, nie widać? Tak nam dziękujecie za ratunek, no wiecie co. - czarnowłosy chłopak naburmuszył się w żartach, aby po chwili wyciągnąć do nich rękę - No, jestem Kazik. A ten drugi to Adam. Nie musicie się nim przejmować. - w odpowiedzi usłyszał jedynie ciche ''pff' wykonane przez jego kumpla.
- Olgierd. A to mój brat Aleksander. Tyle. Ee... 
- Nowi jesteście, widać. To możecie mi teraz powiedzieć coś o tym cudownym, bajkowym dworze z którego uciekliście.
Nie trudno się domyślić, że dosyć szybko cała czwórka się polubiła i stworzyła zgraną paczkę, mieszkającą pod jednym dachem w ciasnym, obskurnym mieszkaniu w Łodzi. No ale cóż. Przynajmniej nie ma tam Heleny.


''Chuj, dupa i kamieni kupa.''
howrse: Libena
GG: 59474557

Dostosuję się do dosłownie każdego stylu, aczkolwiek preferuję trzecią osobę czasu przeszłego. 
A wyglądu obydwóch panów użyczył Alban Blondiaux.

4 komentarze:

Created by Agata for WioskaSzablonów. Technologia blogger.